Dom, nasz dom. Jodełka orzed oknem. W oknie pelargonie. Na spacer wychodzę by do kwiatów wrócić.
Ugory teraz. Szkoła bardziej szara. A kiedyś boisko krzykiem napełniało. Ścieżka pozostała. Smutkiem nieśmiało zachęca.
Przyjaciółka Barbara w szkole pracowała. Z uśmiechem ją wspominam. Czas nieubłaganie okruchy życia w przeszłość odsuwa.
Na Głównej ulicy zające kiedyś biegały. Pewnie bruku nie znoszą, bo już ich nie widać. Zająco-samochody teraz tylko. Czy lepiej, czy piękniej ?
Staw jednak pozostał a w nim żaby i ryby. Latem chłopaki emocji w wodzie szukają. A kuracjusze ze Szczawna rundkę wokół czynią. Piękne jest to miejce.
Moje to miasto. Nowe za sobą pozostawiłem, by na nowo postawić. Pierwsze trzy ulice w latach 60-tych. Pięćdziesiat lat minęło. Czy to ktoś to pamieta ?
Bary nie nazbyt szerokie by bukowi dorównać. Buki wielgachne, buki srebrno-szare. Bukami odziane Wzgórze Giedymina.
Po tafli wody chodzić nie potrafię. Grunt twardy stopy moje wolą. Nie tylko że sucho, ale jakoś dalej nogi wtedy niosą. Unoszą nawet i w głąb nie zapadają.
Brzózki jak na hałdach. Nas przerastają. Lasem bieli i swojskie. A gdy poprzez, jak "S", ścieżka sie wije, to iść krokiem chce się jak harcerz i piosnkę zaśpiewać.